Wiatr owiewał moją twarz. Usta miałam spierzchnięte. W
ręku niosłam herbacianą różyczkę. Kwiaty od zawsze były czymś
uniwersalnym zarówno na prezent jak i w czasie innych okazji oraz świąt.
Nie rozumiałam tego do końca, no ale tradycji się nie podważa.
Szłam w miejsce, które nigdy nie będzie kojarzyło mi się dobrze. Zresztą, nikomu chyba nie będzie. Otoczenie pełne tego samego widoku i przepełnione tą samą, okropną atmosferą od wieków było niezbyt miłą perspektywą.
W czasie kiedy dochodziłam w odpowiednie miejsce, kolejna chmura przysłoniła słońce, jakby czuła to co ja i oddawała całemu Madrytowi mój nastrój. W oku zakręciło mi się kilka łez, które chwilę później spłynęły po moim bladym policzku.
Spojrzałam na szarą płytę, na której były dwa imiona wraz z nazwiskami i dwiema datami. Narodzin oraz… śmierci. Julia Xanez. Angel di Maria. Dwie wspaniałe osoby, których nie znałam zbyt dobrze, ale które kochałam z całego serca. Zmarli śmiercią tragiczną w drodze do szpitala, a konkretniej na porodówkę, na której miał urodzić się Xabi. Mój mały Xabi, moje niedoszłe oczko w głowie, mój niedoszły braciszek, którego nie udało się odratować, ponieważ karetka przyjechała zbyt późno.
Po moich policzkach lał się teraz strumień słonych łez. Tak bardzo chciałabym się teraz przytulić do mamy i powiedzieć jak bardzo ją kocham. Ale nie mogłam. Nie mogłam, ponieważ śmierć zabrała mi to, co jest najważniejsze w życiu każdego człowieka. Rodzinę. Nie mogę pojąć, dlaczego przytrafiło się to akurat mnie. Dlaczego Mroczny Żniwiarz nie mógł ominąć tego samochodu szerokim łukiem? Nie wiem i nigdy się tego nie dowiem, lecz mam nadzieję, że mama, Angel i Xabi są szczęśliwi i nade mną czuwają.
Położyłam herbaciany kwiat na płycie nagrobka, po czym usiadłam na ławeczce obok.
Przez te jedenaście lat wychowywali mnie kochający dziadkowie. Nadal to robią, lecz wiek zaczął ich niestety ograniczać. Mimo to, zawsze dawali z siebie wszystko, za co będę im wdzięczna do końca swojego życia.
Obecnie jestem siedemnastoletnią dziewczyną, chodzącą do dobrej szkoły. Po śmierci mamy uznałam, iż muszę się uczyć i pokazać światu na co mnie stać. Mam też kochającego chłopaka, który wspiera mnie w trudnych momentach. Jest synem piłkarze Realu Madryt, lokatego Marcelo. Na imię ma Angel, po moim ‘drugim ojcu’. Mimo, że nie znal Argentyńczyka, z dumą nosi jego imię. Wie też, że za każdym razem, kiedy się do niego zwracam, przypomina mi się ta straszna noc, kiedy obudziłam się z płaczem, jakby coś przeczuwając, a obok mojego łóżka siedział zalany łzami Alonso. Chyba nigdy tego nie zapomnę…
Nagle zauważyłam na płycie kopertę. Podniosłam ją. Była trochę brudna, lecz nie chciałam zwracać na to uwagi. Otworzyłam ją i wyciągnęłam kartkę. Pismo było dość krzywe, lecz udało mi się je odczytać.
Szłam w miejsce, które nigdy nie będzie kojarzyło mi się dobrze. Zresztą, nikomu chyba nie będzie. Otoczenie pełne tego samego widoku i przepełnione tą samą, okropną atmosferą od wieków było niezbyt miłą perspektywą.
W czasie kiedy dochodziłam w odpowiednie miejsce, kolejna chmura przysłoniła słońce, jakby czuła to co ja i oddawała całemu Madrytowi mój nastrój. W oku zakręciło mi się kilka łez, które chwilę później spłynęły po moim bladym policzku.
Spojrzałam na szarą płytę, na której były dwa imiona wraz z nazwiskami i dwiema datami. Narodzin oraz… śmierci. Julia Xanez. Angel di Maria. Dwie wspaniałe osoby, których nie znałam zbyt dobrze, ale które kochałam z całego serca. Zmarli śmiercią tragiczną w drodze do szpitala, a konkretniej na porodówkę, na której miał urodzić się Xabi. Mój mały Xabi, moje niedoszłe oczko w głowie, mój niedoszły braciszek, którego nie udało się odratować, ponieważ karetka przyjechała zbyt późno.
Po moich policzkach lał się teraz strumień słonych łez. Tak bardzo chciałabym się teraz przytulić do mamy i powiedzieć jak bardzo ją kocham. Ale nie mogłam. Nie mogłam, ponieważ śmierć zabrała mi to, co jest najważniejsze w życiu każdego człowieka. Rodzinę. Nie mogę pojąć, dlaczego przytrafiło się to akurat mnie. Dlaczego Mroczny Żniwiarz nie mógł ominąć tego samochodu szerokim łukiem? Nie wiem i nigdy się tego nie dowiem, lecz mam nadzieję, że mama, Angel i Xabi są szczęśliwi i nade mną czuwają.
Położyłam herbaciany kwiat na płycie nagrobka, po czym usiadłam na ławeczce obok.
Przez te jedenaście lat wychowywali mnie kochający dziadkowie. Nadal to robią, lecz wiek zaczął ich niestety ograniczać. Mimo to, zawsze dawali z siebie wszystko, za co będę im wdzięczna do końca swojego życia.
Obecnie jestem siedemnastoletnią dziewczyną, chodzącą do dobrej szkoły. Po śmierci mamy uznałam, iż muszę się uczyć i pokazać światu na co mnie stać. Mam też kochającego chłopaka, który wspiera mnie w trudnych momentach. Jest synem piłkarze Realu Madryt, lokatego Marcelo. Na imię ma Angel, po moim ‘drugim ojcu’. Mimo, że nie znal Argentyńczyka, z dumą nosi jego imię. Wie też, że za każdym razem, kiedy się do niego zwracam, przypomina mi się ta straszna noc, kiedy obudziłam się z płaczem, jakby coś przeczuwając, a obok mojego łóżka siedział zalany łzami Alonso. Chyba nigdy tego nie zapomnę…
Nagle zauważyłam na płycie kopertę. Podniosłam ją. Była trochę brudna, lecz nie chciałam zwracać na to uwagi. Otworzyłam ją i wyciągnęłam kartkę. Pismo było dość krzywe, lecz udało mi się je odczytać.
Dopiero po tylu latach jestem w
stanie tutaj przyjść i wszystko Ci wyjaśnić. Tak bardzo żałuję, że
jechałem akurat tamtą drogą i akurat o tej godzinie. Gdyby nie to,
pewnie teraz mógłbym Cię nadal widywać. Nie chciałem, aby to tak się
skończyło.
Przepraszam Cię, chica…
Naprawdę przepraszam…
Przepraszam Cię, chica…
Naprawdę przepraszam…
Kaka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz